Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochańciu — rzekł Cedryk; ojciec ją tak nazywał, a dziecko szło za jego przykładem — Kochańciu, czy tatuś zdrowszy?
Ramiona matki oplotły jego szyjkę w milczeniu; chłopczyna poszukał oczkami jej wzroku i nagle ogarnęła go ochota do płaczu. Zapytał po raz drugi:
— Kochańciu, jak się ma tatuś?
Gdy jednak i teraz odpowiedzi nie otrzymał, poczciwe serduszko poszepnęło mu, co ma robić: wspiął się na kolana matki, objął ją rączętami, przytulił twarzyczkę do jej twarzy i całował raz po raz, i w czoło, i w oczy, i w usta, ale nie pytał już o nic. Matka przycisnęła chłopczynę do siebie z czułością, i długo, długo zalewała się rzewnemi łzami, nie wypuszczając go z objęcia.
— Tatuś już przestał cierpieć — powiedziała wreszcie — tam mu dobrze, jest szczęśliwy; ale my zostaliśmy sami, dwoje nas tylko na szerokim świecie.
Chociaż Cedryk miał pięć lat dopiero, zrozumiał jednak wówczas, że ojciec jego, ten wysoki, silny, piękny mężczyzna, opuścił ich na zawsze, że go nigdy nie obaczą, bo „umarł.“ Słyszał on nieraz ten wyraz i przedtem, lecz teraz dokładniej zrozumiał jego znaczenie. Był bardzo roztropny, spostrzegł więc, że matka płacze zaraz na wspomnienie tatki i postanowił nie