szym kłopocie, bo jak człowiek chory, nie może pracować, a tu dzieci sześcioro, to straszna rzecz! Michał był zawsze dobrym robotnikiem, ale cóż, kiedy zachorował. Otóż raz wieczorem, gdy właśnie pan Hawisam był u nas, Brygida przyszła do kuchni i płakała opowiadając, że niema czem komornego zapłacić i niema za co kupić chleba, więc dzieci chyba poginą z głodu. Biedna kobieta rozpaczała okropnie, ja poszedłem do kuchni, żeby ją trochę pocieszyć, aż tu pan Hawisam przysyła po mnie i mówi, że ma dla mnie mnóstwo pieniędzy od dziadunia. Ja wówczas pędem pobiegłem do kuchni, dałem pięć funtów Brygidzie, a ona tak się ucieszyła, zrazu wierzyć nie chciała. I jakże ja nie mam być wdzięczny dziaduniowi?
— No dobrze — rzekł hrabia — cóż dalej?
Dugal przez ten czas cały siedział na tylnych łapach przy krześle Cedryka i raz po raz ogromny łeb swój podnosił, spoglądając na niego, jakgdyby go to opowiadanie bardzo zajmowało. Zwróciło to uwagę sędziwego pana, znał on swego psa i wiedział, że niełatwo lgnął do obcych osób; tymczasem z tem dzieckiem tak się obchodził, jakgdyby miało nad nim dziwną jakąś władzę. Oto i teraz dał mu nowy dowód przyjaźni i ufności, przysunął się do małego lorda i lwią swoję głowę położył poufale na kolanach
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.