wał. Nigdy nie zwracał zbytniej uwagi na dzieci, nawet na swoje własne, które chowały się pod opieką płatnej służby, dlatego też może później tyle zmartwienia przyczyniły ojcu. Nie wyobrażał sobie nawet, aby dziecko mogło mieć dobre, szlachetne popędy; dla niego każde było nieznośnem stworzeniem, krzykliwem, dokuczliwem, łakomem i napierającem się wszystkiego. Gdy synowie jego byli dziećmi, hrabia zajęty był jedynie własnemi przyjemnościami, przesiadywał w stolicy lub podróżował, bawił się, polował, domowego ogniska nie lubił, tembardziej, że żonę stracił wcześnie. Przypominał sobie wprawdzie, iż trzeci syn niepodobny był do braci, lecz przymioty jego, jak wspomnieliśmy wyżej, draźniły pychę ojca, bo to nie był spadkobierca.
I teraz więc nie przyszło mu nawet na myśl, ażeby mógł przywiązać się do wnuka. Posłał po niego, bo ponieważ miał być spadkobiercą, zajmować kiedyś wysokie stanowisko i nosić tytuł hrabiowski, więc chciał go o ile możności stosownie do tego wychować. Przekonany był, że dziecko Amerykanki musiało być zaniedbane, że z trudnością się da nagiąć i przerobić. Niepokoiło go to niezmiernie i gdy kamerdyner oznajmił małego lorda, dumny pan nie miał zrazu odwagi spojrzeć na niego. Z tej przyczyny właśnie wydał rozkaz, aby chłopczyk sam wszedł
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.