Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

— O czem tak myślisz, chłopcze? — zapytał hrabia.
Cedryk usiłował się uśmiechnąć i patrząc w oczy dziadka, powiedział głosem wzruszonym:
— Myślałem o Kochańci, co ona tam robi sama jedna.
Powstał i wolnym krokiem przechadzał się po pokoju. W oczach jego łzy błyszczały, usta miał zaciśnięte, ale głowę trzymał prosto i postępował krokiem pewnym. Dugal podniósł się także powoli, przez chwilę wodził za nim oczyma, potem ruszył się i zaczął w ślad chodzić za chłopczykiem po pokoju. Mały lord zatrzymał się, położył rączkę na ogromnym łbie brytana i rzekł:
— Jaki to dobry, poczciwy pies, on już się do mnie przywiązał, rozumie widocznie, co ja czuję.
— Cóż ty czujesz? — spytał hrabia. Przykro mu było widzieć, że serce tego dziecka tak gwałtownie rwało się do matki; lecz z drugiej strony podobało mu się niezmiernie to panowanie jego nad sobą, ta moc ducha, z którą się przezwyciężał, aby nie okazać boleści.
— Chodź tu do mnie — mówił dalej hrabia — i powiedz, co masz na myśli.
Chłopczyk zbliżył się, a chociaż głos jego drżał nieco, a oczy łzami były zamglone, mówił jednak wyraźnie i o ile mógł spokojnie: