gidę, i Michała, ale ją kocham zupełnie inaczej. My oboje z Kochańcią myślimy i czujemy jednakowo, ja jej mówię wszystko, co mi do głowy przychodzi. Po śmierci ojca ja jestem jedynym jej opiekunem i jak dorosnę, będę pracował i pieniądze zarabiał dla niej.
— Cóż ty będziesz robił?
Mały lord usiadł znowu na kobiercu, trzymając ciągle fotografią w ręku, nim odpowiedział, zastanawiał się przez długą chwilę.
— Dawniej miałem zamiar zostać kupcem — rzekł w końcu — założyłbym sklep korzenny na współkę z panem Hobbes’em. Czasem znów przychodziło mi do głowy, że mógłbym być obrany prezydentem. To byłoby bardzo przyjemnie.
— Postaramy się o to, ażebyś był przyjęty do Izby lordów — odezwał się hrabia.
— Nie wiem, co to takiego — odrzekł Cedryk — jeżeli dziadunio uważa, że tam można się czegoś dorobić, to dobrze. Bo siedzieć w sklepie od rana do wieczora, to marudztwo, wolałbym co innego robić.
I znowu się zamyślił głęboko, rozważał zapewne te nowe plany i zamiary, wpatrując się w płomień ogniska. Hrabia milczał także, nawpół leżąc w swoim fotelu, wpatrywał się w chłopczyka z wyrazem nieokreślonym. Nieznane dotąd myśli snuły się po głowie jego Dostojności, dziwny w niej sprawiając zamęt. Du-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.