dania, zeskoczył z krzesła i biorąc ją za rękę, zawołał:
— No, chodźmyż teraz zobaczyć.
Przeszli próg w milczeniu, chłopczyk spojrzał dokoła, stanął na środku pokoju, obie rączki włożył w kieszonki, nie mówił ani słowa, lecz poczerwieniał cały, w oczach jego błyszczących odmalowało się zdziwienie i zachwycenie. Bo też dla dziewięcioletniego dziecka widok to był prawdziwie zachwycający. Pokój miał piękne, wesołe obicie, w różnobarwne kwiaty i ptaszki, przy ścianach stały półki, a na nich porozkładane były przepyszne książki z obrazkami i mnóstwo ślicznych zabawek, szczególnie z rodzaju naukowych, jakoto: łamigłówki geograficzne, zoologiczne, stereoskopy, pudełka z farbami, malowane arkusze do wyklejania domów, młynów, machin, i tym podobnych przedmiotów. Cedryk widywał nieraz takie rzeczy w oknach sklepów w Nowym-Yorku, ale nigdy tak kosztownych zabawek nie posiadał na własność.
— Co to jest? czyje to wszystko? — zapytał po chwili milczenia.
— Wszystkie te zabawki, książeczki, obrazki, należą do waszej Dostojności; możesz, mylordzie, brać każdą rzecz do ręki, bawić się nią, oglądać.
— Co, naprawdę? te prześliczne rzeczy są moje, moje własne? — i Cedryk zaczął skakać po pokoju, klaszcząc w ręce i dając inne oznaki
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.