dobrym i wspaniałomyślnym, zdania były całkiem przeciwne.
— Zjadłem zęby na służbie u różnych panów — mówił stary Tomasz kamerdyner — znałem i złych i dobrych, ale takiego złośnika, takiego zrzędy nieznośnego, jak nasz hrabia, nie widziałem jeszcze w życiu. Gdyby nie to, że lepiej od innych płaci, toby i pies u niego służyć nie chciał.
Ten sam Tomasz podsłuchał był kiedyś i powtórzył w obec Gertrudy rozmowę starego hrabiego z panem Hawisamem, jeszcze przed wyjazdem prawnika do Ameryki.
— Ba! — mówił hrabia — taki malec, dziewięć lat. Nakupi mu się mnóstwo zabawek, cacek, a zapomni prędko o matce.
Owa dobroć i wspaniałomyślność, która tak zachwycała niewinnego Cedryka, nie miała w rzeczy samej innego celu. Lecz zapoznawszy się bliżej z wnukiem, hrabia spostrzegł odrazu, że to nie było dziecko roztrzepane i lekkomyślne, zwątpił też o powodzeniu swoich planów. Rozmyślał o tem do późna w noc i sen miał niespokojny. Cały ranek przesiedział sam w bibliotece nachmurzony, około południa kazał Cedryka przywołać. Chłopczyna zbiegł śpiesznie ze wschodów, w wesołych podskokach wpadł do biblioteki:
— Tak niecierpliwie czekałem, przecież za-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.