wołał mnie dziadunio — mówił, zbliżając się z twarzyczką rozpromienioną do hrabiego — pilno mi było podziękować dziaduniowi za tyle prześlicznych darów. O, dziękuję, z całego serca dziękuję. Nigdy w życiu nie miałem takiej uciechy, przez cały ranek oglądałem te piękne rzeczy.
— Podobały ci się zabawki, zadowolony jesteś? — zapytał hrabia.
— O, i jak jeszcze! — zawołał chłopczyk z zapałem — cóżbo to za śliczności! Jest tam jedna gra szczególnie, podobna trochę do szachów, przesuwają się pionki czarne i białe po kratkach, a punkta wygrane znaczą się na liczmanach. Chciałem sprobować zagrać z Gertrudą, ale ona nie mogła dobrze zrozumieć, a może ja nie umiałem wytłómaczyć. Dziadunio pewnie umie grać w szachy?
— Zapewne — odrzekł hrabia.
— To i tę grę zrozumiałby dziadunio z pewnością. Ja ją znam, jeden z chłopców, moich kolegów w Nowym Yorku, miał takąż samą i przynosił z sobą do publicznego ogrodu. Prześliczna gra i taka zabawna. Może przynieść i pokazać dziaduniowi? A możebyśmy we dwóch zagrali? Dziadunio rozerwałby się trochę, zapomniałby choć na chwilę o bólu w nodze. Czy bardzo dziś boli?
— Oj, boli, niestety!
— Jeżeli tak okropnie boli, to nie wiem, czy
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.