stawiała mu długie życie, spędzone bez celu, życie bezczynne i nieużyteczne. Przypominał sobie swoje młode lata; miał zdrowie, siły, bogactwo, posiadał wszystkie dobra ziemskie, a używał ich tylko dla zadowolenia swych zachcianek, nigdy nie pomyślał o bliźnich i o ich potrzebach, nigdy nie uczynił nic dobrego na świecie. Nadeszła starość, a on pozostał samotny i opuszczony pośród nieobliczonych bogactw swoich; widział przy sobie ludzi, którzy się go obawiali i nienawidzili w duszy; widział niekiedy pochlebców, płaszczących się i kłaniających dla własnej korzyści, lecz nie miał ani jednego prawdziwego przyjaciela. Nikt nie dbał o jego życie, nikt nie zmartwiłby się jego śmiercią. Spoglądał na ten park wspaniały, który był tylko małą cząstką jego dóbr ogromnych, obliczał je w myśli i mimowoli musiał wyznać w duszy, że z pomiędzy mnóstwa ludzi, mieszkających na jego ziemi i zależących od niego, ani jeden z pewnością, nawet najuboższy, najnędzniejszy, nie dawałby za wzór postępowania swoim dzieciom nienawistnego magnata. Wszystkie skarby i bogactwa nie mogły sprawić, aby ktokolwiek nazwał go „dobrym, szlachetnym, wspaniałomyślnym,“ jak to w niewiadomości swej i prostocie dziecięcej uczynił wnuk jego mały.
Gorzkie to były myśli, nawet dla samolubnego starca, który dożył lat siedmdziesięciu,
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.