Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

snego widzieć nie chciałeś, tak śpieszyłeś do niej.
— Jaka szkoda! — mówił chłopczyk zasmucony — Kochańcia będzie bardzo żałowała, że nie zobaczy dziś dziadunia...
— Nie sądzę — mruknął kwaśno hrabia i dodał — powóz przyjdzie po ciebie przed nocą.
Na znak pana, Tomasz zamknął drzwiczki powozu i wskoczył na kozioł. Cedryk wyglądał niespokojny i zakłopotany, lecz po chwili puścił się pędem przez dziedziniec, hrabia powiódł za nim oczyma; zwinne nóżki pomknęły z szybkością strzały, tak zupełnie, jak owego dnia, gdy to pan Hawisam był świadkiem wyścigów młodzieży w Nowym-Yorku. Właściciel tych małych nóżek widocznie nie chciał stracić ani jednej chwili, tak mu było pilno.
Nim powóz się oddalił, stary hrabia rzucił ciekawem okiem na drzwi domu, które się odemknęły nagle. W chwili, gdy chłopczyk zbliżał się do ganku, wdzięczna, wysmukła postać kobiety w żałobie wysunęła się z progu i pośpieszyła naprzeciw niemu. Oboje zdawali się lecieć na skrzydłach ku sobie z wyciągniętemi ramionami. Chłopczyna rzucił się na szyję matki, ona go chwyciła w objęcia i tkliwie tuliła do łona, okrywając śliczną twarzyczkę pocałunkami.