lorda, list, który był dla niego najszacowniejszym dokumentem i przeto pozostał w jego posiadaniu, po spełnieniu pożądanego skutku w ręku pana Newicka.
Przez dni kilka gosposie wiejskie w całej okolicy o niczem nie mówiły, tylko o tych ważnych zdarzeniach. Ciekawość kobiet udzieliła się mężom i niedziw, że w najbliższą niedzielę tłumy śpieszyły do kościoła, w nadziei obaczenia bohatera tylu cudownych powieści. Zresztą, mały lord był w każdym razie osobą niepospolitego znaczenia dla mieszkańców tutejszych. Wszakże on kiedyś miał zostać panem i władcą tych rozległych włości, trzymał w swych ręku losy ich wszystkich i ich rodzin. On już dziś dla nich był „przyszłym hrabią Dorincourt.“
Sędziwy pan opuszczał wprawdzie niekiedy nabożeństwo niedzielne, lecz tej niedzieli postanowił pojechać do kościoła. Z przyjemnością myślał o tem, jak wszystkie oczy zwrócą się na jego ławkę, gdy zasiądzie w niej w towarzystwie nowego swego spadkobiercy. Duma jego była zadowolona, lord Fautleroy przynosił mu zaszczyt, śmiało mógł się nim pochwalić przed światem.
Wszyscy pobożni nie pomieścili się dnia tego w kościele, w kruchcie był tłok wielki, reszta pozostała na cmentarzu, otaczającym wiejską świątynię, nawet na sąsiedniej łączce. Tu roz-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.