Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

mawiano z ożywieniem wielkiem, w ostatniej chwili przed rozpoczęciem nabożeństwa niepokój ogarnął wszystkich: czy hrabia przyjedzie, czy nie przyjedzie? pytano raz po raz. A wtem stara jakaś kobieta wydała okrzyk przytłumiony i półgłosem szepnęła do sąsiadów:
— To musi być matka! biedna młoda pani! Jaka śliczna, a jaki słodki ma wyraz twarzy!
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę, z której zbliżała się po ścieżce, wiodącej do kościoła, młoda kobieta w żałobie. Dzień był gorący, więc odrzuciła w tył długi, krepowy welon, odkrywając wdzięczną twarz i wymykające się z pod kapelusza żałobnego jasne, miękkie pukle włosów.
Nie zwracała ona najmniejszej uwagi na te tłumy, myślała o Cedryku, że go zobaczy zapewne w kościele za chwilę; przypominała sobie radość jego, gdy wczoraj przyjechał do niej konno na ładnym swoim kucyku. Tak doskonale trzymał się na siodle i taki był dumny i szczęśliwy! Musiała jednak zauważyć w końcu, że wszyscy ludzie, zebrani przed kościołem, wpatrywali się w nią z nadzwyczajnem zajęciem, że ukazanie się jej wywołało pomiędzy nimi wrażenie ogromne.
Najpierw kobiety, obok których przechodziła, zaczęły jej się kłaniać z uszanowaniem, powta-