Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

że będę się starał naśladować we wszystkiem dziadunia, wówczas będę pewnie dobry i szczęśliwy.
— I cóż ona na to odrzekła? — spytał hrabia z pewnym niepokojem.
— Mówiła, że mam słuszność i że dobry przykład zawsze potrzeba naśladować.
Starzec przypomniał sobie te słowa w tej chwili, i z pod firanki purpurowej o frenzlach złocistych, zdobiącej jego ławkę, raz po raz spoglądał na miłą, łagodną twarz młodej kobiety, która była żoną jego syna; potem przenosił wzrok na twarzyczkę dziecka, siedzącego obok niego: obie te twarze były tak podobne do siebie. Trudno było określić uczucia hrabiego, miały w sobie dużo goryczy, a jednak w duszy jego budziły się niekiedy i słodsze, miększe poruszenia.
Po ukończeniu nabożeństwa znowu mnóstwo ludzi zebrało się przed kościołem, by ujrzeć wychodzących dziada i wnuka. Obaj zbliżali się już do powozu, gdy człowiek lat średnich wysunął się z ciżby i z pewnem wahaniem podszedł do nich. Na bladej, wychudłej jego twarzy znać było ślady choroby.
— Aha! Hugon — rzekł stary hrabia.
Cedryk odwrócił się z żywością, słysząc to nazwisko i zawołał:
— Ach, to pan Hugon!
— Chce zapewne przypatrzeć się bliżej przy-