Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.
XVIII.

Cedryk żwawo wskoczył do powozu i znowu jechali przez łąkę zieloną, już zbliżali się do bramy parku, a jeszcze ów zagadkowy uśmiech błądził na ustach hrabiego. Uśmiech ten i dni następnych ukazywał się coraz częściej na jego twarzy i rozjaśniał ją prawie, usuwając zwykły wyraz ponurej, gorzkiej niechęci. Towarzystwo małego lorda dziwnie dobroczynny wpływ wywierało na starca; samotność, podagra, opuszczenie, dotkliwie mu się już uczuć dawały w chwili, gdy dziecko to przybyło do zamku. Nie jest to wcale rzecz przyjemna siedzieć samemu od rana do wieczora, chociażby w najparadniejszej komnacie, z nogą bolącą, opartą na poduszce, nie widzieć przy sobie życzliwej twarzy; bo hrabia wiedział o tem doskonale, że słudzy, na których zrzędził i gderał ustawicznie, nie mogą mieć przychylności dla niego. A i goście, jeśli go odwiedzali kiedyniekiedy, nie czy-