dziadka, który siedział przy oknie i nie spuszczał go z oczu — ten chłopczyk z Piątej Alei sam jeździł, i prędzej daleko, cwałem, galopem, to tak ślicznie!
— Ho ho! tobie się zdaje, że to tak łatwo jeździć cwałem i galopem — odrzekł hrabia.
— Chciałbym poprobować.
Hrabia skinął na Wilkinsa, ten podał Cedrykowi uzdeczkę, sam wskoczył na swojego konia, i na powtórny znak hrabiego oba wierzchowce puściły się lekkim kłusem. Przekonał się chłopczyk, że to nie była rzecz tak łatwa, jak mu się wyobrażało.
— Ach.. achach! jak to trzęsie! — wołał — czy i ciebie tak... tak trzę...sie, Wilkinsie?
— To tak tylko z początku, mylordzie — uspokajał Wilkins — trzeba się przyzwyczaić. Niech wasza Dostojność podniesie się trochę na strzemionach.
— Pod... podnoszę się i.. nie nie po.. pomaga.
Podnosił się rzeczywiście, lecz niezbyt wprawnie, to też podskakiwał na siodle i opadał raz po raz, co niezbyt miłe sprawiało mu wrażenie. Policzki jego pałały, pocił się i oddech chwytał, ale siedział prosto na siodle i nie zatrzymał konika. Starzec powstał, wychylił się z okna i patrzał za nim, aż póki obaj jeźdźcy nie
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.