Gdyby kto chciał był nauczyć Cedryka, jak ma postępować, aby się przypodobać hrabiemu, nie mógłby z pewnością obmyślić lepszych środków od tego, co chłopczyk czynił poprostu, idąc za popędem wrodzonego swego usposobienia. Podczas gdy mały jeździec, zawróciwszy kucyka, puszczał się znowu kłusem po kapelusz, na pomarszczonej twarzy hrabiego przemknął rumieniec, a w oczach jego błysnęła taka radość, jakiej nie spodziewał się już doznać w życiu. Stał nieruchomy, ze wzrokiem wlepionym w stronę, gdzie znikła pomiędzy drzewami jasna główka chłopczyny, niecierpliwie wyglądał jego powrotu. Po chwili tętent kopyt końskich oznajmił jeźdźców, Cedryk i teraz jechał przodem, z pałającą twarzyczką, z rozwianemi jasnemi włosami, galopem puścił kucyka, Wilkins trzymał w ręku kapelusz;
— A co! — wołał mały lord zadyszany, zatrzymując się przed oknem — jechałem i kłusem, i galopem. Nie tak dobrze, jak ten chłopczyk z Piątej Alei, ale jechałem przecież, a na drugi raz będzie lepiej.
Od tej pory codziennie prawie Wilkins siodłał kucyka i towarzyszył Cedrykowi, który coraz dalsze wycieczki odbywał w okolicy, kłusem i galopem przemykał po alejach parku i poblizkich łąkach. Dzieci dzierżawców wy-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.