zik jej się przyda. Stangret Will będzie na jej rozkazy; ale pamiętaj, że to ty dajesz matce ten zaprząg.
Radość małego lorda była tak wielka, że od zmysłów prawie odchodził i urywanemi, bezładnemi wyrazami dziękował dziadkowi. Przez całą drogę dziwne myśli plątały się w jego główce: czemuż ten dziadek, tak wspaniałomyślny dla ukochanej jego mateczki, nie chciał się do niej zbliżyć? Zagadka trudna do rozwiązania!
Pani Errol zrywała róże w ogrodzie, gdy karetka zajechała przed ganek. Cedryk wyskoczył i rzucając jej się na szyję, wołał z uniesieniem.
— Kochańciu! czy ty wiesz, ta karetka, ten konik, to dla ciebie! On powiedział, że to ja ci daruję, że to odemnie taki przepyszny podarunek! Będziesz mogła jeździć wszędzie, gdzie zechcesz.
Był taki rozradowany, że matka nie miała serca popsuć tego szczęścia, chociaż niezbyt jej było przyjemnie przyjmować dary z rąk człowieka, który jej taką niechęć okazywał. Ponieważ jednak postanowiła nie otwierać oczu dziecka przedwcześnie, musiała rada nie rada uledz naleganiom Cedryka, wsiadła z nim razem do karetki, zabierając w fartuszku świeżo zerwane róże i objechali wioskę do koła. A chłopczyk przez cały czas ust nie zamykał, unosił
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.