nie może, Kochańcia mówiła, że te stare zwalić trzeba i pobudować nowe — mały lord mówił z wielką stanowczością, chociaż głos jego drżał ze wzruszenia, a oczy od łez błyszczały — najlepiej będzie, żeby dziadunio sam tam poszedł i wszystko obejrzał. Ci biedni ludzie będą tacy szczęśliwi, jak zobaczą, że ich nędza wkrótce się skończy, tak będą błogosławili dziadunia!
Hrabia powstał, położył rękę na ramieniu wnuka, zaśmiał się zagadkowym swoim śmiechem:
— Pójdźmy się przejść po tarasie — rzekł — pomówimy o tem, trzeba pomyśleć.
Rozśmiał się jeszcze parę razy podczas przechadzki po ogrodowym tarasie, ale się nie gniewał, przeciwnie, bardzo łaskawie spoglądał na wnuka, podpierającego go ramieniem.
Opowiedzmy teraz całą sprawę od początku. Pani Errol różne smutne porobiła odkrycia, zaglądając do wszystkich zakątów tych wiosek hrabiego, wyglądających tak malowniczo ze szczytu wzgórza. Jest wiele rzeczy, które z bliska nie tak pięknie się wydają, jak z daleka. Szczególnie w wiosce, sąsiadującej z zamkiem i zwanej także Dorincourt, najstraszniejsza panowała nędza wśród dzierżawców. Za nędzą przyszło niedołęztwo, próżniactwo; wielu z tych biedaków, widząc, że najcięższą pracą zaledwo
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.