pochodziło to nowe dobrodziejstwo i w sercach biedaków, którzy korzystać z niego mieli, zbudziło się gorące uczucie wdzięczności dla Cedryka i jego matki. Zdziwiłby się chłopczyk niezmiernie, gdyby był wiedział, z jakiem uwielbieniem mówiono o nim w mieszkaniach dzierżawców, ile błogosławieństw spływało na jego główkę. Ale jemu nawet na myśl nigdy nic podobnego nie przyszło; uczyniwszy swoje, nie wątpił, że wszystko to było dziełem wspaniałomyślności dziadka.
Życie jego upływało spokojnie i szczęśliwie. Bawił się w parku, gonił króliki, odpoczywał na trawie w cieniu drzew rozłożystych lub na kobiercu w bibliotece, przejeżdżał się konno i powozem. Naukę systematyczną miał rozpocząć po ukończeniu lat dziesięciu, tymczasem wykształcenie jego umysłowe polegało głównie na czytaniu i opowiadaniu tego, co przeczytał, dziadkowi i matce. Pisywał długie listy do dawnych przyjaciół, do pana Hobbes’a i Dicka, otrzymywał odpowiedzi od nich, a zawsze się tem cieszył niezmiernie. Ile razy ukazywał się w jakiej wiosce, mieszkańcy napotykani po drodze zdejmowali kapelusze i z uśmiechem przychylności go witali, lecz on wyobrażał sobie zawsze, że witano tak dziadka, który mu towarzyszył i mówił do niego:
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.