powłóczystą suknią i perły na szyi. Chłopczyk nie mógł od niej oczu oderwać. Zwróciło to jej uwagę i z uśmiechem na niego skinęła:
— Lord Fautleroy tak mi się dziwnie przypatruje — rzekła — co to znaczy, mylordzie?
— Bo pani taka śliczna — odpowiedział Cedryk bez zająknienia, zbliżając się na wezwanie tej pani.
Panowie obecni znowu się śmiać zaczęli, a na twarz młodej pani wystąpił rumieniec. Wyciągnęła rękę do chłopczyka i posadziła go obok siebie, on mówił dalej:
— O tak, pani jest prześliczna i pewnie na całym świecie niema ładniejszej, oprócz tylko jednej Kochańci, matki mojej. Ale to już trudno: Kochańcia w moich oczach śliczniejsza jest nawet od najśliczniejszych.
— I taką rzeczywiście być musi — powiedziała z rozrzewnieniem piękna pani, która się nazywała miss Wiwiana i była córką jednego z sąsiadów hrabiego. Rozpoczęła się rozmowa niezmiernie ożywiona, przyłączyło się do nich kilka pań i panów, Cedryk ani się spostrzegł, że wszyscy nim wyłącznie byli zajęci; zadawali mu różne pytania, a on opowiadał o Nowym-Yorku, o przyjaciołach, których tam zostawił, o rzeczpospolitej amerykańskiej i święcie narodowem. Pan Hobbes i poczciwy Dik nie spodziewali się zapewne, że imiona ich będą wspo-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.