Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.
XXVI.

Jak tylko ostatni wysunął się z salonu, pan Hawisam powstał i zbliżył się do kanapy. Przez chwil kilka spoglądał z dziwnym wyrazem na wdzięczną postać dziecka, leżącego niedbale w uśpieniu głębokiem. Jedną nóżkę miało zwieszoną, główka spoczywała na poduszce atłasowej, prawą rączką podparta. Jasne włosy, rozsypane dokoła, ślicznie odbijały od rumianej, czerstwej twarzyczki. Istny model dla malarza. Pan Hawisam patrzał na ten ładny rodzajowy obrazek i w zamyśleniu pocierał dłonią brodę; twarz jego wyrażała przygnębienie.
— No cóż tam, Hawisamie — odezwał się hrabia — co się stało? Bo widzę, że się coś stało. Czy mogę wiedzieć, co mianowicie?
Stary prawnik się odwrócił, tarł ciągle brodę ręką, a był to u niego znak niepokoju.
— Złe mam wiadomości — rzekł wreszcie — złe bardzo wiadomości, mylordzie, najgorsze w świe-