towną burzą, szalony gniew nim miotał, przytomność mu prawie odbierając. Zauważył jednak pan Hawisam, że pomimo wściekłości, która go opanowała, powstrzymywał głośniejsze jej wybuchy, ażeby nie przebudzić śpiącego spokojnie chłopczyka.
Coraz nowe pytania zadawał prawnikowi, chciał wiedzieć każdy szczegół o tej kobiecie, o dowodach, jakie przedstawiała, a jednocześnie chodził ciągle niespokojnie po pokoju, jak dziki zwierz w klatce. Zbliżył się wreszcie znowu do kanapy, na której Cedryk spoczywał:
— Ktoby mi był powiedział, że ja się przywiążę kiedykolwiek do dziecka — mówił półgłosem, tłumiąc gwałtowne wzruszenie — nigdybym mu nie uwierzył. Nie kochałem własnych swoich dzieci. A tego chłopca kocham, i on mnie kocha. Ludzie się mnie boją, a on od początku zbliżył się do mnie bez najmniejszej obawy. Dzierżawcy mnie nienawidzą, jego już dziś kochają. On jest godniejszym tego stanowiska odemnie, przyniósłby zaszczyt staremu rodowi.
Pochylił się nad kanapą i przez długą chwilę nie spuszczał z oczu wdzięcznej twarzyczki śpiącego dziecka. Siwe brwi jego były ściągnięte, lecz rysy utraciły wyraz srogości. Odgarnął ostrożnie włosy z czoła Cedryka, jak-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.