Lecz dnie mijały jedne po drugich, a urocze zjawisko się nie pokazało; to też pan Hobbes stawał się coraz smutniejszy, coraz posępniejszy. Nawet czytanie dzienników nie sprawiało mu już takiej przyjemności; nie miał z kim rozprawiać o tem, co wyczytał. Składał duży arkusz zadrukowany na kolanie i spoglądał żałośnie na wysokie krzesło, zwykłe miejsce Cedryka. Pozostały na tem krześle ślady małych nóżek, które dziwnie bolesne wrażenie wywierały na nim. Przyszły hrabia Dorincourt, podczas rozpraw politycznych, odbywających się przy czytaniu dzienników pomiędzy dwoma przyjaciółmi, w chwilach największego zapału, zwyczajem swoim, a raczej zwyczajem wszystkich dzieci, hrabiowskich i innych, zapał ten wyrażał nogami i nie mogąc dostać do ziemi, uderzał korkami od bucików o krzesło. Obejrzawszy te ślady, kupiec wyjmował z kieszonki od kamizelki piękny złoty zegarek, otwierał kopertę i odczytywał uważnie, pokilkakrotnie napis: „Na pamiątkę najlepszemu przyjacielowi swemu ofiaruje lord Fautleroy.“
Potem zamykał zegarek, wkładał go napowrót do kieszeni, wstawał i przechadzał się pomiędzy beczkami cukru i workami kawy, spoglądał przez okno na ulicę i siadał znowu na dawnem miejscu. Wieczorem po zamknięciu sklepu zapalał fajkę, wychodził na przechadzkę i szedł
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.