wzdłuż ulicy po chodniku aż do domu, na którym wywieszona była tabliczka z napisem: „Do najęcia.“ Pan Hobbes zatrzymywał się przed tym domem, wpatrywał się w tabliczkę, kiwał głową, wypuszczał kłęby dymu z fajki, wreszcie z westchnieniem powracał tąż samą drogą do swego mieszkania.
I tak to powtarzało się codziennie przez czas jakiś po wyjeździe Cedryka, pan Hobbes nie wymyślił nic nowego. Bo też rzadko nowe pomysły powstawały w jego głowie, nie lubił sobie zadawać z tem mozołu, wolał trzymać się dróg utartych, uświęconych przez doświadczenie. Ale po dwóch czy trzech tygodniach uczuł się tak zgnębiony tą jednostajnością, że postanowił poszukać jakiejś rozrywki. Przyszedł mu na myśl Dik; nie znał go osobiście, lecz słyszał o nim wiele od Cedryka, chłopak ten widywał także małego jego przyjaciela; czemużby się nie miał z nim zapoznać i pomówić o nieobecnym?
Długo zamiar ten ważył w myślach, przyczem niemało fajek wypalił, nim wreszcie przyszło do wykonania. Samotność tak mu ciężyła, że nakoniec wahania ustały i wybrał się na poszukiwanie Dika. Nie mogąc widzieć Cedryka, potrzebował przynajmniej pomówić o nim, pocóż miał sobie odmawiać tej pociechy? I tak dnia pewnego, gdy Dik zajęty był czyszczeniem butów jakiegoś przechodnia i nadawał im blask
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.