działem w życiu mojem drugiego podobnego dziecka. Upuścił raz piłkę na ulicy, potoczyła się pomiędzy powozy, a ja mu ją podjąłem. Nigdy mi tej małej przysługi nie zapomniał, ile razy przechodził tędy z matką, czy ze służącą, zawsze mnie przywitał grzecznie: „Dzień dobry, Diku, jak się masz, Diku.“ O, co to był za chłopczyk! Dusza się radowała, gdy spojrzał, gdy przemówił!
— I z takiego dziecka zrobili jakiegoś tam hrabiego — rzekł pan Hobbes z westchnieniem — coby to z niego był za kupiec! Stworzony był na kupca.
I kiwał głową ze smutkiem. Dwaj nowi znajomi przekonali się, że przedmiot tak zajmujący nie mógł być wyczerpany podczas jednorazowej rozmowy. Stanęło więc na tem, ażeby Dik przyszedł nazajutrz do sklepu pana Hobbes’a.
Dik bardzo był zadowolony z tego zaproszenia. Biedny chłopak, małem dzieckiem będąc, utracił rodziców, nie miał domu, ani nawet żadnego kącika własnego. Przez czas jakiś mieszkał u starszego brata swego Bena. Ten się nim opiekował póty, póki Dik nie wyrósł o tyle, że mógł roznosić dzienniki, biegać z posyłkami i tym sposobem zarabiać na życie. Już oddawna pozostawiony był własnym siłom. Poczciwy chłopak pracował gorliwie, a odkiedy z ła-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.