kraj, w którym mieszkał i osoby, z któremi miał do czynienia. Dnia pewnego wyruszył aż na drugi koniec miasta do księgarni, postanowił porobić zakupy książek, nie żałując kosztów. Zbliżył się do subjekta i rzekł:
— Proszę mi dać jaką książkę o hrabiach.
— O hrabiach? — powtórzył subjekt zdziwiony — nie rozumiem, o co panu właściwie idzie.
— Jakto o co! Chcę mieć jakieś dzieło o hrabiach.
— Nie wiem — rzekł subjekt zakłopotany — czy znajdzie się u nas dzieło tego rodzaju.
— Nie znajdzie się — mówił pan Hobbes zmartwiony — to szkoda. Może coś o margrabiach?
— My takich książek nie mamy.
Pan Hobbes był w prawdziwym kłopocie, stał czas jakiś w milczeniu, nie chciał odchodzić z próźnemi rękami, spytał więc jeszcze na wszelki wypadek:
— Ani o hrabinach?
— Nie, nic podobnego nie mamy — odpowiedział subjekt, który już zaczynał się uśmiechać.
— Szczególna rzecz! — rzekł pan Hobbes i zabierał się do wyjścia, gdy subjekt, jakby sobie coś nagle przypomniał, zatrzymał go i zapytał, czy nie zechce nabyć dzieła pod tyt. „Historya starych rodów angielskich.“ Pan Hobbes zgo-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.