że był roztropny z natury, nie zapomniał tej nauki, wydoskonalił ją nawet, czytując dzienniki i pisząc kredą lub węglem na murach. W każdym razie jednak dobrze się namozolić musiał, nim zdołał wykończyć odpowiedź na list Cedryka. Chłopak opowiedział kupcowi różne szczegóły z dawniejszego swego życia, wspomniał także o bracie.
— Już byłem trochę starszy — mówił — roznosiłem dzienniki, posyłki, gdy brat mój Ben się ożenił. Nigdy w życiu nie widziałem takiej okropnej złośnicy, jak ta jego żona Minna. Istna tygrysica, kotka dzika. Bywało jak się rozzłości, chwyta, co tylko ma pod ręką, wszystko rozbija, tłucze, szarpie; a złościła się od rana do wieczora. Miała dziecko podobne do siebie, dzień i noc wrzeszczało! Ach! co to było za życie u tego biednego Bena! Raz ta jędza rzuciła mi na głowę półmisek; umknąłem jakoś szczęśliwie, a półmisek trafił w jej własnego chłopca. Doktor powiedział, że mu z tego zostanie znak pod brodą na całe życie. To dopiero matka! A co nie wyrabiała z Benem, to wyobrażenie przechodzi. Ciągle mu wyrzucała, że nie dosyć zarabia, a ona dużo pieniędzy potrzebowała. Aż w końcu się rozwiedli, mój brat wybrał się na wieś, znalazł służbę u jakiegoś gospodarza, Minna gdzieś się zapodziała wraz z dzieckiem. Sąsiadka nam mówiła, że jakaś pani Angielka
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.