wne wypadki były więc dziś przedmiotem wszystkich rozmów, tak w stolicy, jak i na prowincyi.
Jednocześnie rozeszła się także pogłoska, że hrabia nie chciał przyjąć takiej zmiany, że mniemanej wdowie starszego syna nie dowierzał, a sprawa ta miała być ostatecznie rozstrzygnięta przez sądy. Co się działo w bezpośredniem sąsiedztwie zamku, w wioskach okolicznych, tego żadne pióro opisać nie zdoła. Na targach, po miasteczkach, zbierały się ożywione gromadki ludzi i roztrząsano prawa obu domniemanych spadkobierców.
Sprawa ta nikogo tak gorąco nie obchodziła, jak dzierżawców. Żony ich wydobywały z pod ziemi najrozmaitsze wiadomości, jedna drugiej powtarzała, co ten i ów powiedział, jakie nadzieje, jakie obawy, chowała przyszłość nieznana. Słyszano o gniewie hrabiego, o postanowieniu jego nie dopuszczenia do spadku dziecka kobiety, którą znienawidził od pierwszego wejrzenia. Nikt, rozumie się, nie posiadał pewniejszych wiadomości od znanej nam właścicielki sklepiku z drobiazgami, miss Diblet. Blizkie stosunki z zamkiem dawały jej sposobność roztrząsania najdokładniej każdego szczegółu i wyprowadzania na światło dzienne wielu okoliczności całkiem nieznanych innym osobom, nieuprzywilejowanym.
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.