Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

ni, odjechała z zamku, nie ukrywając gniewu. Twarz jej dość przystojna, w rzeczy samej nosiła piętno gminnego pochodzenia, a mowa i układ zdradzały zupełny brak wychowania. Pan Hawisam spostrzegł wkrótce, że nie była tak pewna siebie, jak się zrazu zdawało. Stawiła się wprawdzie hardo, nadrabiała zuchwalstwem, lecz często widocznie się mieszała. Wyglądała niespokojna, zakłopotana, zapewne nie spodziewała się napotkać tylu trudności, myślała, że wszystko pójdzie odrazu, jak z płatka; nieraz znać było na niej zniechęcenie, jakgdyby żałowała rozpoczęcia kroków, które nie szły jakoś po jej myśli. Potem znów zaczynała krzyczeć głośniej, hałasować i grozić, jakby dla wynagrodzenia chwili zwątpienia.
— Oczywistą jest rzeczą — mówił raz pan Hawisam do matki Cedryka — że ta kobieta nigdy w lepszem towarzystwie nie bywała, nie ma żadnego wychowania, nie umie się znaleźć, musiała się urodzić i życie całe spędzić pośród pospólstwa. Przygnębiło ją to strasznie, że hrabia przyjąć jej nie chciał na zamku. Była rozzłoszczona, ale i przybita widocznie, gdy po tych odwiedzinach zjawiła się u mnie. Namówiłem hrabiego, ażeby pojechał wraz ze mną do gospody „pod Koroną Dorincourt,“ gdzie stanąć musiała, gdy ją z zamku wyproszono. Ujrzawszy jego Dostojność we drzwiach, zbladła jak