Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

szybko i takie wzruszenie go opanowało, że odjęło mu mowę na razie. Rzucił więc tylko czasopismo z rysunkami na kontuar, za którym siedział pan Hobbes i dał mu znak, aby popatrzał.
— Cóż takiego? — zapytał kupiec — Aha! portret tej drugiej — zawołał z żywością po chwili, odczytawszy podpis — matka pretendenta, rozumie się drugiego, bo to nie jest przecież pani Errol, matka Cedryka. Ta jejmościanka wcale do niej niepodobna, chociaż także przystojna w swoim rodzaju; tak, tak, urodziwa jakaś osoba, ale musi być herod baba!
— Że nie matka Cedryka, to pewna — odezwał się wreszcie Dik, odzyskawszy mowę i wysapawszy się nieco — niechno pan dobrze się przypatrzy, to ma być wielka pani, żona lorda! Toż mi dopiero lord! Bo chyba tym lordem jest braciszek mój Ben. Mam ja dobre oczy i przysięgnę, że to jest Minna, miła moja bratowa, Minna, żona Bena, w całej okazałości.
— Czy być może! — wykrzyknął pan Hobbes; zerwał się z krzesła i osunął się na nie znowu, wyjął kraciastą chusteczkę z kieszeni, pocierał nią czoło i łysinę, bo pocił się zazwyczaj, gdy był mocno wzruszony. Ochłonął wreszcie i mówił z ożywieniem wielkiem:
— A co! czy nie odgadłem odrazu, że to oszukaństwo, podstęp, spisek na niego!.. Wszystko dlatego, że jest Amerykaninem!