I wskazał znaczek biały, nakształt gwiazdki, odbijający wyraźnie od rumianego ciałka pod brodą.
— Czy pamiętasz, Minno — mówił z szyderstwem do bratowej — zkąd mu się wzięła ta blizna? To upominek macierzyńskiej twojej miłości. Półmisek ten coprawda, który wyleciał z twych rączek, nie dla niego był przeznaczony...
I roześmiał się na głos.
— Chodźmy ztąd, Tomku — rzekł Ben, biorąc malca za rączkę — nie mamy tu już co robić. Jeżeli masz jaki kapelusz, to go poszukaj i chodźmy prędzej.
Chłopczyk pobiegł do drugiego pokoju, przyniósł kapelusz, paltocik i z rozrzewniającą ufnością podał rękę ojcu, poznanemu dopiero przed chwilą, z matką nie pożegnał się nawet.
— Gdybym był jeszcze na co potrzebny — rzekł Ben do pana Hawisama — wiesz pan, gdzie mnie szukać, będę na pańskie rozkazy.
I wyszedł wraz z dzieckiem, nie spojrzawszy na rozzłoszczoną kobietę, która znowu głos podniosła, miotając obelgi i złorzeczenia, z czarnych jej oczu strzelały błyskawice wściekłego gniewu. Hrabia włożył na nos lornetkę i z najzimniejszą krwią patrzał na nią, jakgdyby miał przed oczyma dziką kotkę lub inne złośliwe zwierzątko.
— No no, moja pani — odezwał się spokoj-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.