łagodną, słuchać miłego jej głosu. Gdy siedział w bibliotece na dużym swoim fotelu, lubił ją mieć przy sobie razem z dzieckiem i przysłuchiwać się rozmowie obojga. Te słodkie, tkliwe wyrażenia były dla niego nowością, rozumiał teraz, jakim sposobem dziecko, wychowane w skromnym domku amerykańskim, żyjące w przyjaznych stosunkach z kupcem korzennym i chłopcem, czyszczącym buty na ulicy, takie szlachetne miało uczucia i ułożenie tak przyzwoite, że odrazu potrafiło się znaleźć w najparadniejszym salonie, wśród wykwintnego towarzystwa i zastosować się bez trudności do wysokiego stanowiska swego.
Łatwo to było zrozumieć: dziecko miało zawsze przy sobie serce prawe i kochające, przejęło się zawczasu najszlachetniejszemi uczuciami, widziało ciągle przykład najlepszej matki i przykład ten naśladowało. Próżność go nie zaślepiła, zbytki nie popsuły, bo serce jego niewinne posiadało skarby miłości dla bliźnich, a myśl ustawicznie dobrem tych bliźnich była zajęta. Dla małego lorda, bogactwa, które spadły nań tak niespodzianie, były tylko środkiem czynienia dobrze.
Hrabia Dorincourt, przechadzając się po parku, nie spuszczał oczu z chłopczyka, a ten uwijał się wszędzie wesoło, przechodził od jednej gromadki do drugiej, skinieniem głowy witał
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.