Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

znajomych, z ożywieniem tłómaczył to i owo amerykańskim przyjaciołom, to znów powracał do matki i innych pań, gwarzył ze wszystkimi, do wszystkich się uśmiechał. Hrabia spoglądał na to, gładził wąsa i powtarzał sobie w duszy, że taki spadkobierca nietylko jemu, lecz rodowi staremu zaszczyt przyniesie.
W dużym namiocie zebrali się najstarsi i najpoważniejsi dzierżawcy. Po przekąsce zaczęły krążyć kielichy, wznoszono różne toasty według zwyczajów angielskich. Najpierw zdrowie hrabiego i nigdy zapewne nie życzono mu zdrowia z taką szczerą przychylnością. Potem z kolei wniesiono zdrowie młodego lorda spadkobiercy.
Gdyby ktokolwiek z obecnych nie znał jeszcze dokładnie uczuć ludności tutejszej dla Cedryka, powziąłby o nich wyobrażenie najlepsze tej chwili:
— Niech nam żyje lord Fautleroy!
Ten okrzyk wywołał taką burzę wiwatów, oklasków, taki gwar radosny, taki hałas powstał w całym parku, że muzykę zagłuszono, zewsząd tylko słychać było to jedno imię, powtarzane z zapałem przez tysiące głosów. Poczciwi ci ludzie ochrypli z krzyku, nie zważając na obecność pań zamkowych, brząkali kielichami, podnosili je w górę i w niebogłosy wołali:
— Niech nam żyje lord Fautleroy!
A wszystkie oczy zwrócone były na śliczne-