szcze. Cedryk się w nim usadowił, ręce włożył w kieszonki, kiedy niekiedy potrząsał jasnemi kędziorami, wsuwał się w głąb fotelu, tak zupełnie, jak pan Hobbes. Póki matka była w pokoju, patrzał uważnie na prawnika, nie odzywając się wcale. Tamten nawzajem uważniej jeszcze wpatrywał się w malca, jakby usiłował wyczytać coś z jego twarzyczki i ciągle się namyślał, od czegoby tu zacząć rozmowę z tym małym jegością, którego nóżki nie sięgały z wysokiego fotelu do ziemi. Cedryk przemówił pierwszy.
— Muszę panu jednę rzecz powiedzieć — rzekł — ja doprawdy nic a nic nie rozumiem, co to jest hrabia?
— Czy tak! — odparł pan Hawisam.
— No tak. A jednak zdaje mi się, że skoro ja sam kiedyś mam hrabią zostać, powinienbym wiedzieć, co to znaczy.
— Bardzo słusznie — zauważył prawnik.
— Możeby pan był łaskaw mi to wytłómaczyć — mówił chłopczyna z wyrazem uprzejmej prośby — byłbym panu bardzo wdzięczny. Kto to, proszę pana, mianuje hrabiami ludzi?
— Król albo królowa. Tytuł hrabiego nadaje się zazwyczaj temu, kto wielkie usługi państwu wyświadczył.
— A! to coś tak, jak prezydent Stanów Zjednoczonych.
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.