Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

sznemi koronkami. Cóż, kiedy ona nie lubi innych, tylko gładkie czarne..... Ale już wiem, co jabym zrobił; zaprowadziłbym ją do sklepów, niechby sobie sama wybierała, co chciała. Ba! a jest jeszcze i Dik...
— Cóż to za Dik? — spytał prawnik zaciekawiony coraz więcej.
— Chłopiec taki, co czyści buty przechodniom; doskonale to robi, ma ogromną wprawę. Siedzi zawsze tam na rogu placu. Znam go oddawna, od niepamiętnych czasów. Raz, byłem jeszcze mały, wyszedłem na przechadzkę z Kochańcią. Tegoż samego dnia dostałem pyszną nową piłkę; tak wysoko skakała do góry. Aż tu, gdyśmy przechodzili ulicę w poprzek, moja piłeczka wypadła mi z rąk i potoczyła się daleko, pomiędzy powozy. Ja się rozpłakałem; to było bardzo dawno, widzi pan, dzieciak był jeszcze ze mnie. Dik czyścił buty jakiemuś panu, zobaczył to i zawołał: „Proszę poczekać!“ a jak tylko skończył swoję robotę, poskoczył żwawo, nie uważał na powozy, schwycił piłkę w jednej chwili, otarł ją swoją kurtką i podał mi, mówiąc: „Masz, kawalerze!“ Mama podziękowała mu pięknie, ja także, od tej pory, ile razy przez plac przechodzimy, zatrzymujemy się obok Dika, rozmawiamy z nim, pytamy, jak mu się powodzi. Parę dni temu mówił, że nieosobliwie.