— Wiwat Cedryk Errol! — wołała w niebogłosy krzykliwa gromadka — jeszcze raz i jeszcze raz wiwat!
A pan Hawisam wychylił się zupełnie z okna swej karetki i zawołał także:
— Wiwat lord Fautleroy! — potem kazał stangretowi jechać dalej. Gdy stanął przed mieszkaniem pani Errol, ujrzał obu współzawodników wyścigowych, przechadzających się wolniejszym krokiem. Trzymali się pod ręce i rozmawiali z ożywieniem, za nimi postępowała reszta wesołej gromadki. Cedryk był zarumieniony, zdyszany, długie kędziory włosów przylegały mu do spoconych skroni.
— Niezawodnie dlatego wygrałem — mówił do towarzysza — że mam dłuższe nogi od ciebie. Bo ty przecież niegorzej odemnie biegasz. A potem starszy jestem, niewiele, ale zawsze starszy o trzy tygodnie. Przecież i to coś znaczy.
Chciał mu osłodzić upokorzenie tej porażki. Cedryk miał to już w swojej naturze, że nieustannie myślał o przyjemności innych daleko więcej, niż o swojej własnej. Nawet w tej chwili tryumfu, wśród radości zwycięztwa, zaraz sobie przypomniał, że zwyciężony musiał doznawać uczuć odmiennych i wszelkich starań dokładał, aby go pocieszyć i rozweselić. Udało mu się doskonale; Billy, chłopak troszkę zaro-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.