Im bliżej pan Hawisam poznawał małego lorda, tem większy pociąg czuł do niego. Wyobraźnia przedstawiała mu nieraz wspaniałą komnatę na zamku Dorincourt, biblioteką zwaną, a w niej starca samotnego, znękanego chorobą i zgryzotą. Otoczony przepychem, liczną służbą, posłuszną na każde jego skinienie, starzec nie miał jednak przy sobie ani jednej istoty, któraby go kochała, bo też i sam w ciągu długiego swego życia nigdy nikogo nie kochał. Myślał on zawsze tylko o własnych upodobaniach i przyjemnościach, nie dbał o pragnienia lub potrzeby innych ludzi. Ogromne bogactwa i wielkie przywileje, które mu nadawało wysokie stanowisko jego w kraju, wydawały mu się rzeczą należną hrabiemu Dorincourt, jedynie dla osobistej jego dogodności daną mu przez łaskawą Opatrzność. O obowiązkach, przywiązanych do takiego dostojeństwa, ani pomyślał nigdy.
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.