jedną i drugą ręką dotknął prawdziwych banknotów, któremi mały lord opowiadanie swoje potwierdził.
— Bywaj zdrów, Diku, — rzekł Cedryk w końcu, a chociaż starał się mówić spokojnie, głos jego był drżący, oczy mgła przyćmiła — bywaj zdrów. Spodziewam się, że już teraz interesa twoje coraz lepiej iść będą. Żal mi bardzo, że się rozstać musimy, ale może ja tu jeszcze kiedy przyjadę z Anglii. Napisz do mnie, proszę cię, a ja ci odpiszę. Ale pamiętaj adresować do lorda Fautleroya, ja już teraz inaczéj się nazywam.
Dik przymrużył oczy, bo i on nadaremnie łzy powstrzymywał. Biedny chłopak nie umiał sobie zdać sprawy z uczuć swoich, cieszył się i smucił zarazem. Tak go coś w gardle dławiło, że nie był w stanie przemówić, klipał tylko oczyma, chwytał powietrze ustami, z trudnością udało mu się w końcu przełknąć dziwną zawadę w gardle i wyjąkał przytłumionym głosem:
— Oj, mnie także bardzo, bardzo żal... — potem zwrócił się do prawnika, ukłonił mu się z uszanowaniem, mówiąc: — I panu także niech Bóg płaci. Ale to dziecko!.. O, takich dzieci niewiele jest na świecie!
Pan Hawisam odszedł z małym lordem, a Dik spoglądał za nimi zamglonemi oczyma, przeły-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.