kał raz po raz zawadę, dławiącą go w gardle, patrzał, aż póki wdzięczna postać Cedryka nie znikła na zakręcie ulicy. Wówczas dopiero odwrócił się i poszedł w inną stronę.
Przez cały tydzień, poprzedzający wyjazd, Cedryk po parę godzin codziennie spędzał w sklepie korzennym. Pan Hobbes wyglądał ciągle smutny i przygnębiony. To niespodziewane rozstanie z małym przyjacielem było dla niego ciosem bardzo ciężkim. Gdy Cedryk przyniósł mu piękny zegarek z łańcuszkiem i prosił, ażeby przyjął od niego ten dar na pamiątkę, stary kupiec tak był wzruszony, że zamiast dziękować, zaczął głośno nosa ucierać kraciastą swoją chustką, położywszy piękny upominek na kolanach.
— Niechno pan zajrzy do środka — rzekł Cedryk — tam jest napis na kopercie, sam go podyktowałem jubilerowi, ślicznie to wyciął małemi literkami ale wyraźnie: „Lord Fautleroy ofiaruje tę pamiątkę najdawniejszemu swemu przyjacielowi i prosi, aby pan Hobbes nie zapomniał o nim.“ Ile razy pan otworzy zegarek i napis obaczy, będzie pan musiał o mnie pomyśleć. O, bo przykroby mi było niezmiernie, gdyby pan o mnie zapomniał.
Pan Hobbes znowu utarł nosa jeszcze głośniej.
— O to niema obawy — rzekł drżącym nieco
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.