rzucając oczyma na prawo i lewo, spostrzegł ruch jakiś nagły o kilka kroków od siebie na pomoście. Ktoś przeciskał się przez tłum podróżnych i tragarzy, torując sobie drogę niekiedy i łokciami. Był to młody chłopiec, w którym Cedryk poznał odrazu Dika, chociaż ubrany był w strój nowy od stóp do głowy, w ręku trzymał jakiś przedmiot czerwony.
— Biegłem co tchu, ażeby pana pożegnać, kochany panie Cedryku, czy tam mylordzie, do licha! zapomniałem o tytule. Chciałem koniecznie mylordowi przynieść pamiątkę, kupiłem to za pieniądze, zarobione wczoraj nowemi szczotkami — tu rozwinął niedużą chusteczkę jedwabną, którą trzymał w ręku — na morzu bywa czasem wietrzno, a to można na szyję włożyć. Niosłem paczkę porządnie obwiniętą, ale mi papier spadł gdzieś po drodze, gdym się musiał pchać przez ciżbę. Nieznośni ludzie, nie chcieli mnie puścić. Taka chusteczka zawsze się przyda, mylord ją włoży do kieszeni, a ile razy wyjmie, przypomni sobie Dika. Aha! jak ja to obmyśliłem!
Dik jednym tchem wypowiedział to wszystko, oddał chusteczkę Cedrykowi i schwycił drobną jego rączkę w swoje szerokie, żylaste dłonie. Wtem ozwał się dzwonek, chłopak odskoczył nagle, ruch zwiększył się na pomoście i Dik znikł z oczu małego lorda, który nie miał czasu mu podziękować nawet. Po chwili dopiero ujrzał
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.