znów Cedryk przyjaciela, przeciskającego się wśród tłumu osób, które podobnie jak i on powracały na ląd, pożegnawszy podróżnych. Dzwonek był hasłem, że statek odpływa.
Gwar i zamieszanie na pomoście doszły do najwyższego stopnia, z lądu dochodziły okrzyki pożegnania, na które niemniej donośnie odpowiadano z okrętu.
— Bywajcie zdrowi! Do widzenia! Napiszcie zaraz po przybyciu! Napiszemy z Liverpool’u!
Takie wykrzykniki krzyżowały się raz po raz w powietrzu. Cedryk rozwinął chusteczkę jasnokarmazynową w rzucik ciemniejszy, w kształcie podkowy, chłopczyk był zachwycony tym wspaniałym upominkiem. Zbliżył się do baryery i powiewając chusteczką, wołał także wraz z innymi:
— Bywaj zdrów, Diku! Nie, do widzenia! Dziękuję ci, serdecznie dziękuję!
Ciężki parowiec poruszył się i wśród tych okrzyków począł zwolna odpływać od brzegu. Matka Cedryka nasunęła na twarz gęstą, czarną zasłonę. Smutek niewypowiedziany ścisnął jej serce na myśl, że opuszcza ziemię rodzinną i odpływa do obcego kraju. Lecz wnet spojrzała na syna, odetchnęła i otucha jej powróciła; byle z nim razem, byle miała przed oczyma tę ukochaną postać, ten skarb swój jedyny,
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.