mnicze powody, których on jeszcze dziś nie był w stanie zrozumieć, wymagały koniecznie tego rozłączenia, że wreszcie rozłączenie to nie będzie wcale tak ciężkie, jak mu się zrazu zdawało. Chłopczyk nie dopytywał się nawet o te powody, ukrywane przed nim, martwiła go tylko rzecz sama i trzeba było niepospolitej wymowy i znajomości dokładnej tkliwego tego serduszka, aby je ukoić i pocieszyć. Dokazała tego jednak dobra i roztropna matka, umiała mu całą sprawę przedstawić w takiem świetle, tak jasno wykazać przyjemności, wynikające z tego urządzenia, że przykra strona poczęła mu znikać z oczu i nasz mały lord pogodził się z koniecznością. Pomimo to zamyślał się nieraz głęboko, wzdychał mimowoli, a gdy raz pan Hawisam zapytał go o przyczynę, odpowiedział z tą powagą, którą wyróżniał się od dzieci swojego wieku.
— Niepodoba mi się to osobne mieszkanie, wcale mi się niepodoba. Ale na tym świecie każdy ma swoje cierpienia i kłopoty. Mówiła to nieraz Katarzyna i pan Hobbes także. Trzeba się uczyć znosić przeciwności. Kochańcia powiada, że to mój obowiązek mieszkać z dziaduniem, bo on wszystkie dzieci utracił i smutno mu bardzo samemu. To wielkie nieszczęście stracić wszystkie dzieci, muszę więc z nim zamieszkać, może go choć troszeczkę pocieszę.
Dziwny wdzięk nadawała chłopczykowi ta
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.