Prawie wszyscy parażerowie w pierwszych dniach podróży cierpieli na chorobę morską i siedzieli zamknięci w swoich kajutach; lecz potem zaczęli wychodzić na pomost i mały lord, którego nadzwyczajne dzieje z ust do ust przechodziły, począł budzić zajęcie powszechne. Wszystkie oczy zwrócone były na niego, gdy przechadzał się z matką lub starym prawnikiem na pomoście, każdy starał się do niego zbliżyć i wkrótce nasz Cedryk zaprzyjaźnił się i z pasażerami, i z załogą okrętową. Panowie, przechadzający się z cygarami w ustach, zapraszali go na rozmowę; Cedryk szedł z wesołą minką, z rękami w kieszonkach, przytomnie i roztropnie odpowiadał na każde pytanie i niejednego zadziwiał trafnością swoich uwag. Panie także z przyjemnością wciągały go do rozmowy, traktowały przysmaczkami i śmiały się serdecznie z dowcipnych jego żartów, bo Cedryk lubił niezmiernie wesołość i żarty, gdzie się obrócił, tam zaraz wybuchy śmiechu słyszeć się dawały. Było też na okręcie kilkoro dzieci, w zabawach ich wspólnych mały lord zawsze przewodniczył.
Ale najserdeczniejszych przyjaciół miał on pomiędzy majtkami. Z zachwyceniem słuchał opowiadań o rozbójnikach morskich, o rozbiciach okrętów i wyspach bezludnych, nauczył się wkrótce rozmaitych wyrażeń marynarskich i często w rozmowie z matką zdarzało mu się wkręcić
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.