czyka, który jest także dobry, i miły, i śliczny, podobny do ojca, jak dwie krople wody.
Pani Errol przebrała się trochę i weszła z Cedrykiem do salonu, okazalszego jeszcze od innych pokojów, przybranego w sprzęty rzeźbione, aksamitem pokryte. Przed kominkiem leżała skóra tygrysia, kot, który chodził krok w krok za Cedrykiem, jakby w nim poznał odrazu przyjaciela, położył się wreszcie na niej; mały lord rozciągnął się obok niego, dla zabrania bliższej znajomości i wcale nie zważał na rozmowę matki z panem Hawisamem. Oni jednak mówili półgłosem, pani Errol była blada i wzruszona.
— Wszak to nie dziś jeszcze, nieprawdaż? — mówiła — wszak można odłożyć do jutra, ażeby tę noc ostatnią przespał przy mnie?
— Można, można — odrzekł równie cicho prawnik — ja sam po wieczerzy pójdę oznajmić hrabiemu o naszem przybyciu.
— Pani Errol wlepiła oczy w synka. Leżał na skórze tygrysiej obok kota, płomień komina rzucał blaski jaskrawe na wdzięczną postać dziecka, na jasne kędziory włoków, twarzyczkę rumianą i oczy pełne wyrazu. Kot mruczał z cicha, ilekroć mała rączka pogłaskała go lekko. Matka uśmiechnęła się boleśnie:
— Hrabia nie wie, nie czuje, jaką krzywdę mi wyrządza — szepnęła znowu ze smutkiem, a potem dodała spokojnie po krótkiem wahaniu:
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.