— Jego Dostojność przenocuje u matki, jutro przybędzie ze mną do zamku...
Hrabia oparł łokieć na poręczy fotelu i dłonią zasłonił sobie oczy; widocznie nie chciał, aby interlokutor czytał w jego twarzy, a nie był pewny, czy zdoła ukryć wrażenie, jakie mogły wywołać dalsze wiadomości.
— No, mówże — powtórzył raz jeszcze — nie chciałem, ażebyś pisał i przedwcześnie mi donosił, czego się mam spodziewać, wolałem czekać. Nie wiem zatem nic a nic o tem dziecku. Co to za rodzaj chłopca? O matkę nie pytam, mało mnie to obchodzi, ale on, on, co to za chłopiec?
Pan Hawisam poniósł do ust kieliszek z winem, który sobie nalał przed chwilą, postawił go potem na stole, mówiąc:
— Trudno jest wypowiedzieć zdanie stanowcze o dziecku dziewięcioletniem. Wasza Dostojność obaczysz jutro wnuka i osądzisz.
— Ręczę, że musi to być niezgrabne, głupie, do niczego! Amerykańska krew w nim płynie.
— Nie zdaje mi się, aby mu krew amerykańska zaszkodziła — odezwał się prawnik z niezwykłą żywością — nie bardzo ja się znam na dzieciach, ale muszę wyznać, że lord Fautleroy nadzwyczaj mi się podobał.
— Czy przynajmniej zdrów, dobrze zbudowany i... i... choć trochę podobny do ludzi?
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.