— Wygląda zdrowo, duży, zgrabny i niepospolicie piękny.
— A czy umie chodzić po ludzku, czy prosto się trzyma? — pytał dalej hrabia.
Lekki uśmiech pojawił się na ustach pana Hawisama; stanął mu przed oczyma ten śliczny chłopczyk, rozciągnięty na skórze tygrysiej przed ogniem, chłopczyk o wdzięcznych ruchach, zwinny, uśmiechnięty, pełen życia.
— Nie śmiem wydawać stanowczego sądu, powtarzam to raz jeszcze — powiedział po chwili milczenia — ale że chłopiec jest śliczny i zgrabny, to wątpliwości nie ulega. Zapewne jednak wyda się waszej Dostojności niepodobny do naszych dzieci angielskich.
— Ba, ba! z pewnością — mruknął hrabia, i jęknął zarazem, bo go noga zabolała — musi mieć najokropniejsze gminne zwyczaje, jak wszyscy Amerykanie.
— Nie powiem, żeby miał gminne zwyczaje — odparł pan Hawisam z taką żywością, jakby się czuł osobiście obrażonym — niema w nim nic gminnego, tylko niezwykłe jakieś połączenie przedwczesnej dojrzałości z prostotą dziecinną.
— Zuchwalec! ręczę, że musi być zuchwalec mały. Oni to w Ameryce nazywają dojrzałością przedwczesną, samodzielnością, a to po prostu zuchwalstwo, grubijaństwo; ja się znam na tem.
Pan Hawisam nie uważał za stosowne dal-
Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.