jeźdźców, wieziono na furach rannych i zabitych towarzyszów broni, jechały tabory, a cały ten korowód sunął cicho, ponuro, żałobnie. Szedł żołnierz i rozmyślał, jechali wodzowie. A czasu tego pochodu rozmyślali wszyscy nad bojem niepomyślnym. Ale jakoś nikt nie czuł upadku ducha. Jeno jakby zdumienie, że raz przecież niepowiodło się oraz podziw dla tej ogromnej bitwy, która udowodniła ogromną umiejętność kierowania walką ze strony dowódzców, bo inaczej... noga by ujść nie mogła zaiste z Mołotkowa. W duszy, wracającego z tego piekła żołnierza polskiego zaświtało jasno, niby płomyk przekonanie, że oto dzielny jest i mocny, że uczynił tak wiele, aż go to samego zdumiewa. W krwawym boju odżył siłą ojców i w ślad za tem zaczął śpiewać na starą nutę Krakusów Dwernickiego:
Hej, Mołotków zaszczytny
I pamiętny i miły!
Tam to Legion nasz bitny
Na tysiączne szedł siły...