Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

wiła się posoka fali, a on szedł coraz dalej, dalej, aż na dno, aż gdzieś... gdzieś...
Chór śpiewał:
„O Panie, o Panie!
Kędyż posłałeś nas, wichry swoje?“
Kędyż na wielki bój, płyniemy oto o ciemku duchy ducha niosące, drogą przeznaczeń, niepisanych nawet w snach duszy człowieczej!
Jako oddech TWÓJ jest świat, jako tchnienie TWE jawi się życie i jako nicość jest, gdy zechcesz, a wciągniesz w głąb swoją wszystkie jawy, wszystkie znaki Bytu.
Oddechem BRAHMY jest to, co jest, a nic prócz tego w przestrzeni.
O Panie! Kędyż wysłałeś nas, tchnienia swoje?
Kędyż na wielki bój na spełnienie chwili następnej płyniemy o ciemku, duchy ducha niosące, bezmiernym gościńcem stawania się, szlakami, kędy nie stąpa nawet myśl śpiącego u stóp tronu TWEGO archanioła... Kędyż o Panie!...“
Fale szły coraz to wyżej, rozchylało się głęboko morze, jak rozdzierający szaty swe trwogą, bólem, rozpaczą, męką czekania i niepewności targany człowiek.
Zawył wiatr, uderzył czołem w płonący ni-