Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Istagog spojrzał i ujrzał skierowany na siebie wzrok arcykapłana.
Wysoki mężczyzna ubrany w wielką ciemnoszafirową tyarę z białą gwiazdą pośrodku, mierzył go wzrokiem, a Istagogowi wydawało się, że mówił:
— Czytaj!
Podjąwszy tedy zwitek papieru, przeczytał:
„Z człowiekiem zadumanym wśród tłumu nie mogę porozumieć się, ci, którzy mogliby być jego szczęściem. Przyjdź dzisiaj o północy pod bramę klasztoru „WIELKIEGO MIŁOSIERDZIA.
Instynktownie podarł kartkę na drobne kawałki i poszedł szukając miejsca, gdzieby je po jednemu powrzucać w morze.
O północy znalazł się u bramy klasztoru. Była zamknięta. Zapukał raz, drugi, trzeci... nadaremnie.
Księżyc świecił blado, poprzez oponę chmur. Ze wzgórza, na którem stał klasztor widać było morze smagane wichrem, który tam, gdzieś daleko pędził przez rozchwiej, samotną, w tej ostatniej podróży opuszczoną przez wszystkich łódź-trunę królewską... pojazd ostatni.
Mijały chwile. Już miał Istagog odejść, niepewny, czy rzecz cała nie była złudzeniem, gdy