Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

widzącym wszystko i znalazłszy je ogrzał spojrzeniem i ukoił.
A serce szukało słów uwielbienia.
— Jakże cię zwać mam RABI? Jakie słowo znaczy TY, jakie słowo CIEBIE znaczy Panie? Zniknij, cień swój świetlisty zostawiając wiekom przyszłym, a wtedy może będziemy mogli ochłonąć i nadać ci imię pochwalne, które się zmieści w ustach naszych!
Jakby słońce spadło do komnaty, nagle rozbłysło wszystko jaskrawo, a z powodzi tej z fali, z gęstej jasności wyłoniły się dwie ręce i palce jakieś dotknęły, by powiew wiatru, głowy jego.
Uczuł lodowaty prąd, znikło mu wszystko z pod czaszki i tylko wiedział, że leci wysoko, że opuścił ziemię...
Powietrze rozdarł krzyk wielki. Istagogos rzucił się na posłaniu wysoko i padł napowrót zemdlony na pościel.
Drzwi komnaty rozerwały niecierpliwe ręce. Wpadł ze światłem arcykapłan i kilku lewitów, czuwających onej nocy nad spoczynkiem króla.

Istagogowi cichą, straszną śmierć głodową przeznaczono.